KONTAKT
follow me on facebook






http://rafalcezarypiechocinski.vg1.pl


 

OPOWIEŚĆ JAK TO JEST GDY ZABRAKNIE MAMY

Opowieść jak to jest gdy zabraknie mamy

„- pamiętaj nic nie jest wieczne, kiedyś mnie zabraknie, a Ty będziesz musiał radzić sobie sam” – powiedziała mama Ogórzyca do małego Korniszonka. Phi! Prychnął Korniszonek i wywrócił reflektorami do góry.

Korniszon to produkowana w Polsce przyczepa P01, która królowała w transporcie międzymiastowym wielu miast. Zazwyczaj doczepiana była do autobusów „Ogórków” czyli Jelczy 043.

Korniszon jak to z młodocianymi bywa nic nie robił sobie ze smęcenia Mamy i korzystał z życia ile wlezie. W latach 1965-1985 hulał po szosach, trąbił, bujał się na boki i wymyślał dzikie swawole. Czuł się ulubieńcem dzieci które ciągnęły rodziców by wsiedli do przyczepki zamiast do poprzedzającego ją autobusu. Fircykował gdy mu się nudziło i lubił stwarzać problemy podczas tłoczenia się pasażerów przy jego jedynym wejściu. Uwielbiał obserwować ich szturm na przystanku, gdzie leciały czapki i było deptanie po nogach. Czuł się wtedy taki ważny…:-)

Myślał, że zawojował świat. Jeździł sobie pod czujnym okiem Mamy i czuł się najbezpieczniej na świecie. Mama nie pozwalała mu pić paliwa, bo był na nie za mały i nie miał odpowiedniego baku. Wszędzie torowała mu drogę, a gdy na zajezdni odczepiali ich celem napraw warsztatowych, zawsze warowała pod bramą by nikomu nie przyszło na myśl podczepić go do innego Jelcza.

Sielanka trwałą dość długo bo 20 lat, ale w 1985 roku Korniszonek zapragnął czegoś innego. Czuł się stłamszony i za bardzo pod kontrolą. Marzył by dorosnąć i stać się normalnym Jelczem Ogórkiem z dwojgiem drzwi, kierownicą, silnikiem i wypasionym bagażnikiem na dachu! Nie wystarczały już mu wycieczki z Mamą i pragną czegoś innego. Przyzwyczaił się, że w tandemie jest ulubiony przez ludzi i myślał, że tak już będzie zawsze.

- „Mamo! Ja będę już jeździł na własny rachunek!” oznajmił któregoś dnia Ogórzycy. Nie pomagały perswazje i tłumaczenia, że nie może sam się poruszać… „Co tam ona się zna !” - myślał Korniszon i odsuwał się od Jelczycy by przypadkiem młode pokolenie Ikarusów nie pomyślało, że ma z nią coś wspólnego. W końcu to obciach zadawać się z kimś kto nie zna się na nowych odcieniach lakieru, ma stare opony i nie rozwija modnej prędkości!

Postanowił pójść w świat, bawić się na własny rachunek i próbować życia. Opuścił zajezdnię i pojechał służyć prywatnemu właścicielowi który początkowo wykorzystywał go do przewozu dzieci z pobliskiej szkoły. Tam Korniszon czuł się wielki. Był najbardziej zawansowanym technicznie pojazdem na wsi i znowu wzbudzał podziw lokalnej gawiedzi.

Jednak w latach 1990`s nagle na wioskę przyszedł ON, sprowadzony z Niemiec autobusowy cudzoziemiec Mercedes. Korniszon zaś coraz częściej stał w zagrodzie obok marudnego traktora Ursusa. Opony traciły powietrze, blachę trawiła ruda rdza, przeciekał dach... Nie stać go już było na warsztat gdzie by go opatrzono. Wkrótce stracił też miejsce pod wiatą i musiał stać na podwórku.

Z biegiem lat trafił pod las, na pole gdzie zdegradowano go do przebieralni dla zbieraczy truskawek. Tam wieczorami żłopał ropę i wszczynał bijatyki z grasującymi na polu kombajnami. Watahy ciągników trącały go w boczki i dach. Odmawiały posłuszeństwa resory i kratownicowy kręgosłup. Reflektory przesłoniła zasłona z mchu. Zniknął dawnej popularności czar.

By nie wzbudzać ironii przechodzących dróżką spacerowiczów Korniszon wolał się zasłonić wysoką trawą i krzakami. Stał się samotnikiem nierozumianym przez nowe pokolenia autokarów, które traktowały go jako dziwadło lub ciekawostkę. Tak jak kiedyś on w obłokach tak teraz wokół niego bujały łany zbóż.

Stałość sytuacji zmącił przyjazd lawety która wciągnęła go na swój grzbiet. Ani się obejrzał, a jechał przez polskie drogi jak dawniej tyle że tym razem ciągnięty na lawecie przez strażackiego staruszka Stara 25. Niebieskiemu indywidualiście przypomniało się jak kiedyś jeździł z Mamą i co mu zawsze powtarzała. Tyle że po Mamie ani po żadnym z jej krewnych dawno nie było już śladu.

Korniszon skończył w Forcie Marian jako przykład co dzieje się z każdym kto wstydzi się swoich korzeni i chce udawać kogoś kim nie jest. Jaka będzie jego przyszłość? Nie wiadomo. Na razie oswaja się z pensjonariuszami Fortu którzy podchodzą i ze współczuciem trącają go zderzakami. C.D.N.

KONTAKT

 
© 1998-2016; SŁUPSK; Rafał Cezary Piechociński